sobota, stycznia 27, 2007

Efficiency

Ostatnio żałuję, że nie jestem borgiem takim jak Seven of Nine. Jakoś widzę w tym same zalety. Czas którym dysponuję potrafiłbym bardziej efektywnie zagospodarować, miałbym bardziej uregulowany cykl dobowy(8 godzin pełnego snu) i przede wszystkim nie rządziłyby mną tak bardzo emocje. Czemu o tym tak myślę? Bo wczoraj miałem egzamin z biopolimerów i nie jestem zadowolony z tego co zrobiłem. Zdanie tego egzaminu na ocenę pozytywną to bułka z masłem, ale mi zależało na tym by dostać 5 z tego przedmiotu, a coś czuję, że tak nie będzie. Powiedziałem do samego siebie "Masz 3 dni do wyuczenia się na tą piątkę - nie marnuj tej szansy". I jak było? Pouczyłem się trochę, a w nocy przed egzaminem jak miałem się nauczyć mechanizmów reakcji(co raczej nie jest łatwe) to albo brał mnie sen albo 1000 różnych, niezwiązanych z tematem pomysłów. Jedne pomysł był naprawdę świetny i dzisiaj się zastanawiam czy jestem w stanie go zrealizować. Ale wracając do tematu - zmęczenie wygrało i potoczyło się wszystko jak się potoczyło. Po pierwsze na ostatni moment wydrukowałem sobie reakcje i pobiegłem na pociąg, co zważywszy że biegłem w skórzanych butach stosownie dobranych pod kolor garnituru przez niemałe zaspy śniegu... Ku mojemu zdziwieniu złapałem pociąg, no bo w końcu miał te 5 minut spóźnienia(chwała logistyce w PKP). Kto by się spodziewał, co za niespodzianka - brak miejsc siedzących. Myślę sobie "Jest ok. Będę za 15 dziewiąta w Opolu. 15 minut biegiem na campus. Zdążę. Płuca wypluję, bo to zima w końcu, ale zdążę". Taa... 45 minut postoju na jakimś zakichanym polu, bo pociąg powiedział po prostu "Nie". Nie pomogły nerwowe ruchu maszynisty w tę i w tamtą stronę. Bateria z mojego mp3playera padła. Zrobiłem taką na z poły zdesperowaną na z poły zdenerwowaną minę i patrzę, a obok stoi Paulina - moja sąsiadka mieszkająca w bloku po przeciwnej stronie ulicy.
- Masz jakiś egzamin dziś? - Taaa. Od jakiś... 15 minut go piszę. - No co ty? Jakiś ważny? - A znasz egzamin, który nie jest ważny?
Wyjaśnienia co to za egzamin jakoś do niej nie przemawiały, bo w mentalności ludzi się tak utarło, że chemia = czarna magia. Argumentacja, że te zło się jeszcze dzieli na mniej lub bardziej piekielnie ciemne dziedziny trafia do ludzi jak groch o ścianę. W końcu pociąg ruszył, a ja dobiegłem na egzamin z 45 minutowym spóźnieniem. Miny piszących jakoś nie wskazywały na to, że ich moje spóźnienie dziwi. Chyba was za bardzo przyzwyczajam do tego, co? ];) Hej, z biegu napisałem wszystkie zadania gdzie trzeba narysować wzory strukturalne, ale zatrzymałem się na tych zadaniach gdzie trzeba było już te szare komórki wytężyć. Oddałem w pełni wypełnioną kartkę, ale coś czuję, że pan doktor się trochę zawiedzie czytając to. A jeszcze parę dni temu powiedział mi:
No dobrze daję panu te pięć na koniec, bo widzę że Pan jest nie głupi facet. Tylko niech mi się Pan nauczy porządnie na egzamin.
Jak było widać ];) Szkoda tylko, że po tej mało wydajnej nocce odsypiałem całą resztę dnia. No dobrze - nie spałem za dużo za sprawą Villemo, z którą przegadałem cały wieczór. Swoją drogą to dziwnie się czatuje, jak się dostało światłowstrętu, a jedyne okienko na monitorze jest tak przeraźliwie białe. Tak przeraźliwie białe, jak te białe, okryte śniegiem pola za oknem. Jak ci eskimosi wytrzymują tą biel bez dostania nerwicy? Dziś sobota. Ból oczów ustał - ból głowy nie. Jako, że mi ostatnio niewiele wychodzi to dziś się podejmę czegoś nieco ambitniejszego - posprzątam w domu. A jak będzie dobrze to może jeszcze złapię za lutownicę i... e tam, opiszę to innym razem.

Brak komentarzy: