piątek, grudnia 31, 2010
niedziela, listopada 21, 2010
Chemistry is our power
"Chemia naszą potęgą" - pod takim hasłem odbyła się XXXIII Ogólnopolska Szkoła Chemii organizowana z ramienia ASSChem przez NKCH UG. Tym razem inwazja chemików z całej Polski uderzyła w po sezonowo opuszczoną Jastrzębią Górę. Ja jako stary "ASSChemowicz" (w końcu to była szósta Szkoła jaką zaliczyłem), miałem tym razem przyjemność brać w niej udział w dwojaki sposób - jako uczestnik i jako organizator. Będąc z tej drugiej strony człowiek dopiero sobie tak naprawdę uświadamia ile pracy trzeba włożyć, by zorganizować taką konferencję. Pracy było niemało. Ja ze swojej strony zaprojektowałem powyższe logo konferencji, stronę internetową wraz z formularzem rejestracyjnym, okładkę na książkę abstraktów oraz identyfikatory, czyli krótko mówiąc - takie tam błahostki w których akurat jestem dobry ]:) W wolnych chwilach też bawiłem się w "tech support" oraz chairmanowanie. Od strony organizacyjnej to mam nadzieję, że się uczestnikom konferencji Szkoła podobała. Moim skromnym zdaniem była to najlepsza Szkoła Chemii jeśli chodzi o integracje ośrodków na której byłem (niestety nie było mnie w Wiśle, więc nie będę porównywał) i wyznaczyła pewien nowy standard jakości.
Od strony uczestnika powiem, że niestety nie przygotowałem się do mojego wystąpienia tak jak bym chciał. Na swoje usprawiedliwieni powiem, że częściowo spowodowane było to obłożeniem pracą, a częściowo sprawami związanymi z organizacją konferencji. To co jednak zaprezentowałem w dużej mierze inspirowane było książką, którą tuż przed Szkołą zakupiłem w empiku - "Zen Prezentacji. Pomysły i projekty" autorstwa Garra Reynoldsa. O ile przed zakupem jakiejkolwiek książki zastanawiam się głęboko nad samą potrzebą zakupu, rozważam stosunek cena/treść oraz użyteczność książki o tyle nad tą książką zastanawiałem się góra dwie minuty. Tyle czasu dokładnie zajęło mi przejrzenie ilustracji i dostrzeżenie w nich zdjęć z wystąpień z TEDa, a konkretnie przykład jak pokazać dane statystyczne tak by nie zanudzić, a nawet zainteresować. Kto oglądał wystąpienia z konferencji TED ten wie, że ci mówcy mają naprawdę dar przyciągania uwagi słuchacza. Książkę gorąco polecam każdej osobie, w której w zawód pisane jest częste występowanie z prezentacją multimedialną.
Podsumowując. Mam nadzieję, że wszyscy uczestnicy XXXIII Ogólnopolskiej Szkoły Chemii w Jastrzębiej Górze dobrze się bawili oraz wynieśli z niej nowe znajomości i doświadczenia. Ja to na pewno zrobiłem w kuluarach. Cya, next time on OSCH ]:)
Od strony uczestnika powiem, że niestety nie przygotowałem się do mojego wystąpienia tak jak bym chciał. Na swoje usprawiedliwieni powiem, że częściowo spowodowane było to obłożeniem pracą, a częściowo sprawami związanymi z organizacją konferencji. To co jednak zaprezentowałem w dużej mierze inspirowane było książką, którą tuż przed Szkołą zakupiłem w empiku - "Zen Prezentacji. Pomysły i projekty" autorstwa Garra Reynoldsa. O ile przed zakupem jakiejkolwiek książki zastanawiam się głęboko nad samą potrzebą zakupu, rozważam stosunek cena/treść oraz użyteczność książki o tyle nad tą książką zastanawiałem się góra dwie minuty. Tyle czasu dokładnie zajęło mi przejrzenie ilustracji i dostrzeżenie w nich zdjęć z wystąpień z TEDa, a konkretnie przykład jak pokazać dane statystyczne tak by nie zanudzić, a nawet zainteresować. Kto oglądał wystąpienia z konferencji TED ten wie, że ci mówcy mają naprawdę dar przyciągania uwagi słuchacza. Książkę gorąco polecam każdej osobie, w której w zawód pisane jest częste występowanie z prezentacją multimedialną.
Podsumowując. Mam nadzieję, że wszyscy uczestnicy XXXIII Ogólnopolskiej Szkoły Chemii w Jastrzębiej Górze dobrze się bawili oraz wynieśli z niej nowe znajomości i doświadczenia. Ja to na pewno zrobiłem w kuluarach. Cya, next time on OSCH ]:)
poniedziałek, października 25, 2010
Résumé
Gdyby ktoś się zastanawiał czy już zarzuciłem blogowanie to od razu dementuję wszystkie plotki. Po prostu przez ostatni miesiąc działo się tak wiele, że z pracą już nie wyrabiam. A ponieważ czasu mam mało nie zamierzam się teraz specjalnie rozpisywać. W skrócie popijając lampkę wina przedstawię co się działo, a o czym nie miałem czasu napisać.
Przede wszystkim stuknął mi kolejny rok (wszystkim, którzy pamiętali mimo ukrytych informacji profilowych na portalach społecznościowych dziękuję). Tegoroczną imprezę urodzinową zapamiętam do końca życia, gdyż przyjaciele zgotowali mi naprawdę piękny prezent - tablet graficzny Wacom Bamboo Pen & Touch. Zawsze chciałem sobie kupić takie coś, ale odkładałem to na później. Teraz nieliczne chwile czasu wolnego spędzam na nauce digital painting w the Gimp i MyPaint. Ponieważ obiecałem przyjaciołom, że jak coś nabazgrolę to im pokażę, więc korzystając z okazji wrzucam tą małą pracę szkoleniową nad pędzlami symulującymi florę.
Rysowanie zawsze mi pomagało się odprężyć i zrelaksować. Szczerze powiedziawszy to teraz naprawdę mi się to przydaje, bo na brak stresu to ja akurat nie narzekam. Od połowy tego miesiąca pracuję jako administrator sieci... sorry, chciałem powiedzieć jako "starszy referent techniczny ds. administracji sieci LAN" (nie ma to jak wpisywać sobie takie coś do résumé). Odkąd zacząłem pracę zaczęły się problemy. Jedna krytyczna maszyna padła ze starości, druga sygnalizuje, że zaraz też to zrobi, a ja w tym wszystkim staję na rzęsach i klaskam uszami, byleby wszystko działało póki nie przyjdzie kupiona maszyna zastępcza. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że od tych spraw administracyjno-sieciowych moja praca naukowa leży odłogiem. Ach... Czas skończyć marudzenie, nalać kolejną lampkę wytrawnego wina i zapodać jakiś film na dobranoc, bo od jutra znów przyjdzie mi stawać na rzęsach i klaskać uszami.
poniedziałek, września 13, 2010
Booting up...
W ubiegłą niedzielę wybraliśmy się wraz z dziewczyną na zakupy do centrum handlowego na Chełmie. Tak się złożyło, mieliśmy przesiadkę w centrum miasta. Wysiadam z tramwaju i z przyzwyczajenia patrzę kiedy jedzie następny, a tu moim oczom ukazuje się taki oto obraz:
Momentalnie zdębiałem z wrażenia. Całe szczęście nie na długo - zdążyłem jeszcze ustrzelić tą jedną fotkę komórką. Co prawda jakość nie powala ze względu na częstotliwość odświeżania panelu LED, ale można większość odczytać:
Nigdy bym nie pomyślał, że w niedzielne popołudnie zobaczę w środku miasta bootującego się Linuksa (to tak jakby zobaczyć jednorożca). Jakiś czas temu jak postawiono w Gdańsku te panele LED zastanawiałem się co za system to obsługuje. Teraz już wiem ]:) Większość ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy, jak często mają do czynienia z systemami unixowymi. Są wszędzie poczynając od urządzeń mobilnych, a kończąc na dużych korporacyjnych serwerach.
Mała zagadka - co ma wspólnego zakup biletu PKP relacji Wrocław-Gdańsk z kupnem worka ziemi ogrodowej w OBI?
Odpowiedź: W obu wypadkach na kasie rachunek wydrukuje nam Linux.
Momentalnie zdębiałem z wrażenia. Całe szczęście nie na długo - zdążyłem jeszcze ustrzelić tą jedną fotkę komórką. Co prawda jakość nie powala ze względu na częstotliwość odświeżania panelu LED, ale można większość odczytać:
Freeing unused kernel memory!
INIT: Version 2.91 booting
?????? ?? ?
proc on /proc type proc (rw)
sysfs on /sys type sysfs (rw)
EXT2-fs warning. maximal mount
Nigdy bym nie pomyślał, że w niedzielne popołudnie zobaczę w środku miasta bootującego się Linuksa (to tak jakby zobaczyć jednorożca). Jakiś czas temu jak postawiono w Gdańsku te panele LED zastanawiałem się co za system to obsługuje. Teraz już wiem ]:) Większość ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy, jak często mają do czynienia z systemami unixowymi. Są wszędzie poczynając od urządzeń mobilnych, a kończąc na dużych korporacyjnych serwerach.
Mała zagadka - co ma wspólnego zakup biletu PKP relacji Wrocław-Gdańsk z kupnem worka ziemi ogrodowej w OBI?
Odpowiedź: W obu wypadkach na kasie rachunek wydrukuje nam Linux.
wtorek, sierpnia 17, 2010
Kayaking
W ubiegłym tygodniu wybrałem się wraz z znajomymi na jednodniowy spływ kajakiem Wdą. Jak na mój pierwszy kontakt z taką formą rekreacji bardzo mi się podobało (mimo, że przez dwa dni miałem zakwasy). Wyruszyliśmy z wsi Lipusz, a dopłynęliśmy do jeziora Radolne. W sumie 18,8 km wiosłowania.
Wda jest naprawdę piękna. Początkowo nurt jest szybszy, koryto węższe, a po drodze pełno przeszkód. Później bieg się uspokaja i można podziwiać meandry łąkowe, a jest co oglądać. Gdybym miał mój stary aparat fotograficzny z funkcją super-makro na pewno uganiałbym się za świteziankami. Z drugiej strony to chyba lepiej, że go nie miałem, bo przynajmniej od czasu do czasu patrzyłem gdzie płyniemy i w porę omijałem przeszkody, a przynajmniej większą ich część.
Najspokojniejszy był spław przez jezioro Schodno (fot. powyżej) - cisza, spokój, pełno wody, słońce i piękny krajobraz. Byłoby całkiem sielankowo, gdyby nie na środku jeziora zadzwonił telefon mojej pasażerki. Od cywilizacji człowiek nie ucieknie... Ech.
Trochę stresujące było też przepływanie obok łabędzi z młodymi, ale najwyraźniej zwierzęta te już się przyzwyczaiły do wodnych turystów i obyło się bez atrakcji. Wieczorem koło 18 dotarliśmy wreszcie do celu - jeziora Radolne (fot. powyżej). Ja wyprawę zakończyłem orzeźwiającą kąpielą w jeziorze. Przyznam, że był to męczący dzień, ale warto było i trzeba będzie to kiedyś powtórzyć.
niedziela, lipca 18, 2010
Toy disassembled
Mój zapał nad nową zabawką strasznie się ostudził po ostatnim miesiącu eksperymentowania. Oto kilka powodów dlaczego tak się stało:
- Urządzenie działa niestabilnie. Z reguły po kilku/kilkunastu minutach się zawiesza. Nie można wyłączyć przyciskiem power - pomaga tylko hard reset. Do przycisku reset trudno się dostać bez odpowiednio cienkiego kawałka druta lub wykałaczki...
- Ponieważ jest to Windows CE trzeba się nieźle naszukać, aż znajdzie się odpowiedni dla architektury program (archiwum cab). Jak się go już znajdzie to się okazuje, że brakuje bibliotek. Jak się znajdzie biblioteki to się okazuje, że są niewłaściwe...
- Większa część działających i potencjalnie użytecznych aplikacji działa zbyt wolno ze względu na brak odpowiedniej akceleracji grafiki. Do tej pory nie znalazłem odpowiedniego GAPI...
niedziela, czerwca 13, 2010
My new toy
Tak wygląda moja nowa zabawka, która w całkiem dziwnych okolicznościach znalazła się w moich rękach:
Jak wyczytałem po sieci takich chińskich netbooków pojawiło się u nas na rynku całkiem sporo. Nie jest to co prawda tak bardzo powalający sprzęt jak np. Asus Eee PC, ale można się nim pobawić. A osoby które mnie znają wiedzą, że lubię takie zabawy ];) Tak dla dociekliwych podaję specyfikację sprzętową:
- CPU: Anyka ARM AK7802 248MHz
- OS: Windows CE 5.0 Professional
- Wyświetlacz: 7-calowy 800x480 (WVGA)
- Sieć: Ethernet 10/100M, WIFI 802.11b/g
- RAM: 64MB
- ROM: 2GB NAND Flash
- Złącza:
- 2× USB 1.0
- 1× USB 2.0
- 1× gniazdo słuchawkowe mini jack
- 1× gniazdo mikrofonu
- 1× czytnik kart SD
- 1× RJ-45
- Wymiary: 21.2×14.2×3.3 cm
poniedziałek, maja 31, 2010
Kernel coffee test
Sometimes when I cant sleep from too much coffee I get this really strange ideas... Coffee is important (at least for us computer guys), but did you ever wondered how much? Lately this thought didn't let me go. If programmers drink that much coffee, as I do maybe they write also some comments about it in their code. So I asked myself - how often the word coffee occurs in the Linux kernel source code?
[lightnir@chochlik src]$ grep 'coffe' `find -name '*'`|wc -l
5
Ok. Where?
[lightnir@chochlik src]$ grep 'coffe' `find -name '*'`
./linux-2.6.30/drivers/net/wireless/orinoco/orinoco_pci.c: * are necessary. Alan will kill me. Take your time and grab a coffee. */
./linux-2.6.30/drivers/char/keyboard.c: * keys and one for extra function keys (like "volume up", "make coffee",
./linux-2.6.30/Documentation/fb/sstfb.txt: - Buy more coffee.
./linux-2.6.30/arch/x86/lguest/boot.c: * Now would be a good time to take a rest and grab a coffee or similarly
./linux-2.6.30/fs/jffs2/wbuf.c: else /* Not sure this should ever happen... need more coffee */
That's interesting. I went further and wrote a quick and dirty shell script that downloaded, unpacked and searched for coffee for the entire 2.x kernel family. Here are the results plotted in gnuplot.
That answered all my questions. So what do you do when you have troubles falling asleep? ];)
czwartek, kwietnia 22, 2010
Sushi and avocado
Przez większą część mojego życia żyłem w przekonaniu, że nie potrafię gotować. Odkąd teraz gotuję dla siebie zaczyna mi to sprawiać przyjemność, chociaż ciągle moje zdolności kulinarne są raczej marne. Jest tylko jeden wyjątek od tej reguły - podobno robię rewelacyjne sushi. No cóż, ja po prostu wkładam dużo serca w sposób przyrządzania sushi. Najczęściej robię futo-maki, ale i ura-maki też mi wychodzi. Ostatnio mój skarb poprosił mnie bym znów zrobił jej sushi. Chciałem tym razem przyrządzić kilka odmian nigiri i szczerze powiedziawszy sam się zaskoczyłem efektem. Wyglądało to tak (reszta maki się nie zmieściła na stole).
Nigiri na pierwszym planie od lewej to: krewetka tygrysia(ebi), surimi, łosoś(sake).
Nigiri od dołu zgodnie z wskazówkami zegara: ośmiornica(taco), tilapia, węgorz japoński(unagi), łosoś(sake). W środku futo-maki z surimi, marchewką, ogórkiem i awokado.
Mam taki nawyk, że jak robię maki to zawsze kupuję awokado. Jakiś czas temu skusiło mnie by spróbować wyhodować sobie awokado z pestki. No i proszę oto efekt:
Maleństwo rośnie mi jak na drożdżach. Zastanawiam się tylko, czy to za sprawą mojego podlewania, czy za sprawą butelki po czerwonym winie w której jak na razie rośnie ];) Stawiam na to drugie, więc na razie nie będę przesadzał do doniczki.
wtorek, kwietnia 06, 2010
Waiting for the train
czwartek, marca 25, 2010
Uff
Tak dawno nic nie pisałem, że zaczynam się zastanawiać jak to się robiło... Hmm. To może zacznę od ponarzekania sobie.
Uff! To był wyjątkowo męczący i stresujący miesiąc. A wszystko za sprawą tego przeklętego laptopa. Psuł się akurat wtedy kiedy była mi najbardziej potrzebna mobilność. Trzy razy się psuło się to samo - karta graficzna - więc poszedłem z reklamacją sprzętu żądając zwrotu gotówki. No i wtedy zaczęły się problemy. W życiu jeszcze nie spotkałem takiego chamskiego sprzedawcy.
Dzięki Sylwia! ]:*
Odzyskałem część pieniędzy za które kupiłem całkiem zadowalający mnie komputer stacjonarny z 21.5 calowym monitorem ]:D W takich warunkach to ja mogę teraz w domu pracować. Co najważniejsze teraz mam czas, by wieczorami skrobnąć tu od czasu do czasu jakąś krótką notkę. A następna już całkiem niebawem ]:)
My nie jesteśmy wypożyczalnią sprzętu. (...) Jak Pan chce to niech Pan odda sprawę do rzecznika praw konsumenta. Ja tu miałem taką babkę z Holandii co też straszyła sądem, a do tej pory nie odzyskała ani gotówki, ani sprzętu. Jej laptop ciągle leży u nas na serwisie.Cała sprawa kosztowała mnie masę nerwów i chyba nie zakończyłaby się tak dobrze, gdyby nie pomoc mojej ukochanej, która nie daje sobie w kaszę pluć, a już na pewno nie przez telefon.
Dzięki Sylwia! ]:*
Odzyskałem część pieniędzy za które kupiłem całkiem zadowalający mnie komputer stacjonarny z 21.5 calowym monitorem ]:D W takich warunkach to ja mogę teraz w domu pracować. Co najważniejsze teraz mam czas, by wieczorami skrobnąć tu od czasu do czasu jakąś krótką notkę. A następna już całkiem niebawem ]:)
czwartek, stycznia 21, 2010
Sita Sings the Blues
Wow. Ten film animowany mnie po prostu oczarował. Co mam tu na myśli? Oczywiście tytułowy "Sita Sings the Blues" autorstwa Niny Paley. Po pierwsze mamy tu ciekawie animowaną Ramajanę, czyli indyjski epos o dziejach Ramy (siódme wcielenie boga Wisznu) i jego żony Sity. Po drugie jest to nowożytna, autobiograficzna opowieść o rozpadzie związku stawiająca istotne pytanie - "dlaczego?". Po trzecie jest to musical, w którym usłyszymy piosenki Annette Hanshaw, jazzowej piosenkarki z lat dwudziestych i trzydziestych XXw. Zaskoczyło mnie jak można w taki sposób pogodzić ze sobą tyle odmienności, ale reżyserce naprawdę się to udało!
Co ciekawe film jest rozpowszechniany na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach, co oznacza, że film możemy swobodnie kopiować, rozpowszechniać i odtwarzać (zachęcam do obejrzenia w gronie znajomych). Na oficjalnej wiki filmu możemy też znaleźć napisy m.in. w języku polskim (kodowane w UTF-8). Oniemiałem gdy dowiedziałem się, że film był całkowicie tworzony na domowym komputerze, a nie na jakimś klastrze renderującym, czy też przez profesjonalne studio animatorskie. Z drugiej strony to od czasu "Katedry" Tomka Bagińskiego nie powinno mnie dziwić, że dobry film animowany może powstać w domowych czterech ścianach.
czwartek, stycznia 14, 2010
2 minutes
Nie lubię chodzić do stomatologa, no bo w końcu kto lubi? Ba, można powiedzieć, że mam taką fobię do tego typu wizyt. Zapewne wzięło mi się to po traumatycznym wyrywaniu zęba mlecznego przez lekarza, który ewidentnie minął się z zawodem (facet mógł zostać całkiem niezłym rzeźnikiem, a poszedł na medycynę). Jak zaraz po komunie wyglądała służba zdrowia to każdy chyba wie. Człowiek się cieszył, że po odstaniu swojego w kolejce wreszcie go zaczęli leczyć. Empatia dla pacjenta? Ha, good joke. Wracając do tematu - chodzę jak już naprawdę muszę. A ostatnio naprawdę muszę. Rozbolała mnie "ósemka" i chciałbym ją usunąć. Zadzwoniłem, umówiłem się na wizytę. Półtora tygodnia czekania. Gdyby nie paracetamol i kodeina to pewnie chodziłbym po suficie tylko po to, by myśleć o czymś innym niż ból zęba...
Dziś był termin. Często zdarza mi się spóźniać, więc przyszedłem wcześniej. Siedzę sobie w poczekalni i słyszę jak z gabinetu dochodzą dźwięki różnych wierteł wżynających się w kość. Po jakiś pięciu minutach przyszła do pracy, chyba pani radiolog i nawiązała się taka dyskusja radiolog-stomatolog:
Dziś był termin. Często zdarza mi się spóźniać, więc przyszedłem wcześniej. Siedzę sobie w poczekalni i słyszę jak z gabinetu dochodzą dźwięki różnych wierteł wżynających się w kość. Po jakiś pięciu minutach przyszła do pracy, chyba pani radiolog i nawiązała się taka dyskusja radiolog-stomatolog:
No, bo wiesz ten mój teściu to ma fatalne zęby. Jak mu tą szóstkę wyrywano to było ciężko. Nie dość, że się ząb złamał na pół od tych dźwigarów to mu strasznie ropa poleciała. Dużo mu się tej ropy nazbierało pod tym zębem. Trzeba było przerwać na piętnaście minut, żeby najpierw wszystko wyciekło. A mówię ci nieźle go bolało. Zużyliśmy trzy ampułki tego normalnego środka znieczulającego i jedną tą... mocniejszą.Całej historii wysłuchałem oczywiście przy akompaniamencie brzęczącego wiertła. Nie ma to jak poczuć klimacik z gatunku survival-horror zanim się jeszcze wejdzie do gabinetu... W końcu przyszła moja kolej. Pani doktor zajrzała i stwierdziła: "My nie usuwamy ósemek. Tu trzeba chirurga. Umówię Pana na termin. Najbliższy jest za dwa tygodnie. Może być?". Dwie minuty i nie było mnie już w gabinecie. Najszybsza wizyta u stomatologa jaką w życiu miałem. Tak się teraz zastanawiam, czy mam się z tego powodu cieszyć, czy płakać. Może po prostu powinienem iść na spacer... po suficie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)