Wybrałem się dziś rowerem do babci. W tej mojej maleńkiej mieścinie tętno ruchu w "centrum miasta" jest regulowane przez przejazd kolejowy. Taka zwykła ulicówka, ale jak zamkną przejazd to korek robi się na pół miasta. Dziś wcale nie było inaczej. No może za wyjątkiem tego, że zobaczyłem mechaniczne spełnienie marzeń o szybkości każdego mężczyzny - niebieskie Suzuki GSX-R 600 (dokładnie z taką samą emalią jak na zdjęciu). Scena była naprawdę zabawna. Czterech szczyli chyba świeżo po prawku popisywało się swoimi trzema skuterami. Już za chwilę mają otworzyć przejazd, a oni rozgrzewają silniki swych maszyn jak do wyścigu. "Bzyt bzyt bzyt bzyt bzyt" - całe miasto musi wiedzieć jakimi dumnymi posiadaczami są swych machin. Za nimi stał z widocznym znudzeniem właściciel wspomnianego Suzuki. Na nim cała scena nie robiła widocznego wrażenia. Nawet silnika nie włączył, no bo w końcu benzyna drożeje(chociaż wyglądał na takiego na którym nawet ceny benzyny nie robią wrażenia). A za nim stała moja skromna osoba na swoim rowerze downhillowym. Kiedy szlabany zostały podniesione skuterowy gang ruszył pełnym gazem do wyścigu. Wtedy usłyszałem coś co można jedynie porównać do głosu olbrzymiej fali rozbijającej się o klif - Brrrrrrrruuuuuuummmmmmmmmmmm. Dwie sekundy i skuterowcy łykali spaliny motocyklu, a on podążał samotnie drogą w kierunku zachódu słońca. Swoją drogą to te cynoberowe niebo całkiem ładnie komponowało się z ultramaryną karoserii. Nie często człowiek jest świadkiem tak malowniczej sceny. Ludzie lubią się popisywać swoją własnością. Jednym to z wiekiem przechodzi. Drugim chyba nigdy. Ja jestem zdania, że nie liczy się co człowiek posiada tylko jak się tym posługuje. Co z tego, że ktoś ma ferrari albo nowiutkiego kompa, jak jeszcze nie dorósł do tego by używać sprzęt z rozumem. Ja tam lubię mój rower za fakt, że pozwala mi odreagować stres i zwiększyć poziom dopaminy w organizmie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz