niedziela, marca 04, 2007

Down with the sickness

Taka scena.

Sobota. Odech. Dodech. Ciągle mało powietrza. Ciągle źle. Wysiadam z pociągu ledwo stojąc na nogach, które zdrętwiały jakby kąsane przez tysiące czerwonych mrówek. A więc oto jestem na miejscu, ciągnę się powoli chwiejnym krokiem z stacji w kierunku domu przemakając do suchej nitki w nawet obfitej mżawce słuchając "Ame no hate" Ruruti. Ironiczne nieprawdaż? (Dla tych co nie wiedzą - "Ame no hate" to po japońsku "Koniec deszczu"[słowa/melodia]). Jedni o tej porze pewnie wstają, inni piją kawkę zajadając się ciastem, a ja... No cóż - ja moknę licząc, że rześkie powietrze sprawi, że dojdę do domu...

Można się w 4 godziny rozchorować? Widocznie można skoro mi się udało dostać grypy żołądkowej w takim czasie. Ciekawy sposób spędzania czasu - popijanie fiołkowo-białych kapsułek wodą niegazowaną, wcinaniem słonych paluszków i patrzeniem godzinami jak to blask lampki aromatycznej rzuca cienie na sufit... Dopiero dziś po południu obudziłem się w miarę normalnym stanie.

Od dziś idę na pewniaka - tylko zdrowa żywność i filtrowana kawa.
A propos kawy - warto poczytać ten tekst, bo jak powiedział kiedyś poeta John Dryden:
There is a pleasure sure
In being mad which none but madmen know.

Brak komentarzy: