piątek, maja 02, 2008

The cat, the wet & the wound

W końcu nie wytrzymałem tego warczenia Hildy(wiem, że ciężko sobie to wyobrazić jak kot warczy, ale to najbliższe określenie jakie mi przychodzi do głowy kiedy słyszę odgłosy jakie z siebie wydaje) przy szukaniu sobie kąta po pokoju. Dziś zabrałem ją do weterynarza. Jak się okazało ma krwiak oraz kontuzję u nasady ogona, w związku z czym nie ma nad nim kontroli. Kamień z serca mi spadł jak się okazało, że ma spore szanse z tego wyjść. Jeśli jednak nie(odpukać!) to trzeba będzie usunąć ogon. Żal mi futrzaka, bo wychodzi na to że jeszcze sobie trochę poleży zanim wrócą mu siły. Przy okazji się okazało, że ma świerzb uszny oraz warto by podać coś na odrobaczenie. I tu zaczął się cyrk. Po raz kolejny mój kot udowodnił, że jej imię jest jak najbardziej adekwatne:
- Ten drugi zastrzyk ją zaboli, więc mamy dwie opcje. Jeśli pobiegnie po zastrzyku to pozwolimy jej na to albo Pan ją złapie i uspokoi, bo czasem to kotom pomaga. Gotowi? Uwaga! No maleńka, to cię teraz trochę poszczypie... O! Chyba chce iść do Pana. Niech pan ją weźmie.
- Arrrrr!! Grrrr!! Sssss...

No i takim oto sposobem dostałem od weterynarza coś na dezynfekcję rany oraz Altacet do okładów...

Brak komentarzy: