DZIEŃ SIÓDMY
Wzeszło słońce i zaczęło mnie ogrzewać. Pomyślałem, jak miło byłoby tam zostać, nie ruszać się, nie czuć bólu. Byłem tak blisko, żeby to zrobić... Szczerze wierzyłem, że nie uda mi się tego przejść. Wierzyłem również, że umrę. I spokojnie przyjąłem to do wiadomości. To trochę bez sensu dalej się czołgać, jeżeli nie wierzysz, że ci się uda. To chyba to uczucie samotności, poczucie opuszczenia. Towarzyszyło mi cały czas. Nie czołgałem się, bo myślałem, że przeżyję. Chciałem być z kimś, kiedy będę umierał. To było symboliczne pożegnanie z nim, w mojej świadomości. Wypiłem wtedy litry wody. Jakby wlanie paliwa, czułem jak natychmiast odzyskuję siły. Sikałem w spodnie. Pamiętam mile uczucie rozchodzącego się ciepła. To było powolne wykańczanie się. Nie fizycznie, to było naturalne. Ale gubienie samego siebie. Nie zostaje nic. Nic cię już nie obchodzi. Tracisz godność. Nie ma znaczenia, czy jesteś dzielny, czy tchórzysz. Nie masz nic. Dziwne. Wciąż poddawałem się testowi 20 minut. Wtedy zobaczyłem ślady. Byłem przekonany, że to Simon i Richard. Że są gdzieś z tyłu i idą za mną. Czołgałem się dalej przekonany całkowicie, że są za mną. Myślałem: "Głupku, przecież by ci pomogli. Idą z tyłu, bo nie chcą wprawiać mnie w zakłopotanie, bo zsikałem się i płakałem." Nie wiem jak długo to trwało, może ok. godziny. Dotarło do mnie, że to bzdury. Kiedy zrozumiałem, że ich tam nie ma, byłem zdruzgotany. Około czwartej dotarłem do jeziora. Wiedziałem, że na jego drugim końcu jest pagórek. Ze szczytu tego pagórka mogłem spojrzeć w dolinę, w której był obóz. Mógłbym zobaczyć namiot. Pomyślałem wtedy: "Przejdę to. Dam radę to przejść." Ale następną myślą było: "Czy ktoś tam będzie? To już cztery dni, jak nie widziałem Simona." A potem: "dlaczego do diabła, mieliby tam być?" Wiedziałem, że ściemnia się o szóstej i że muszę tam dojść. Starałem się zrobić to najszybciej jak potrafiłem. Przez resztę popołudnia dręczyło mnie uczucie, że nie dam rady. Nie zwracałem uwagi na pogodę. Wyruszyłem o czwartej. O szóstej, kiedy dotarłem na morenę, pogoda się zmieniła. Kiedy spojrzałem w dolinę, była cała w chmurach. Długo siedziałem płacząc, nie wiedząc, co robić. Myślałem o tym, żeby wślizgnąć się do śpiwora, ale śmierć w śpiworze z jakiegoś powodu wydawała się żałosna. Nie wiem dokładnie, co działo się przez resztę nocy. Patrzyłem na zegarek i nagle wszystko zaczęło się rozpadać. Odpłynąłem, nie wiem co robiłem. Nie pamiętam, żebym myślał o kimś lub czymś szczególnym. O kimś, kogo wtedy kochałem. Był taki moment, że przyczepiła się do mnie piosenka zespołu Boney M. (Brown girl in the ring tra la la la la). A ja nawet nie lubię ich muzyki. (There's a brown girl in the ring tra la la la la la) Ciągle, ciągle, godzinami. (She looks like a sugar in a plum plum plum) Ze wszystkich sił starałem się jej pozbyć. Pomyślałem: "kurwa, umrę przy Boney M." Pamiętam, że czasami nie tyle budziłem się, bo nie spałem przez cały czas, co uświadamiałem sobie, że tam siedzę, nie wiedziałem, gdzie jestem. było ciemno, padał śnieg i wydawało mi się, że znowu jestem na lodowcu a potem, że przed barem i znów mnie pobili. Potem znowu odpływałem.
* * *
Nie często zdarza mi się zobaczyć taki świetny film, który budzi potem we mnie taką burzę myśli...
3 komentarze:
Mówią o mnie, że jestem wyniosła. Niedostępna, zimna. Zobaczyłam go.Był taki zuchwały... Chciał mnie zdobyć...Musiałam go ukarać...Zatrzymać dla siebie. A jednak zwróciłam mu wolność. Nigdy mnie nie zapomni...jak ja jego...
Niektórych szczytów nie powinno się zdobywać...
Mądre słowa
Prześlij komentarz