Często mi się zdarza, że czegoś zapomnę. Zapominam zaparzyć sobie kawę po zagotowaniu wody. Zapominam gdzie położyłem klucze. Zapominam w jakim układzie mam zrobić TLC mieszaniny reakcyjnej(całe szczęście nie zbyt często). szukam długopisów i ołówków. Co tu ukrywać - jestem roztrzepany. Ogólnie są to jakieś drobnostki, ale wczoraj miałem większą wpadkę. Można powiedzieć, że powędrowałem sobie do Nar(r)ni. Swoim zwykłym zwyczajem znów wbiegłem na peron tuż przed odjazdem pociągu. Zadowolony z siebie, że zdążyłem, ba nawet miałem miejsce siedzące wyciągnąłem książkę, którą ostatnio czytam z wielkim zapałem i "wgryzłem się" w kolejne strony. Nie ma to jak siedzieć w ciepłym przedziale, mieć dobry nastrój i czytać coś interesującego, by przy oderwaniu oczów z książki okazało się, że ta stacja jest jakaś "dziwna". No cóż. Ładnie się jechało te 15 minut, szkoda tylko, że w złym kierunku. Wysiadłem na następnej stacji, która się okazała jak żywcem wzięta z opowiadania C.C. Lewisa. Stacja, dwie latarnie, droga i las. No, na tym mógłbym poprzestać opis tego bajkowego miejsca. Aha, wspominałem o śniegu i wietrze? Nie? No więc prószył, nie, padał mocno śnieg i strasznie wiało, a ja bez czapki w samym polarze(w końcu mam nie daleko od stacji do domu, więc po co ubierać się na cebulę?).
I tutaj mi się przypomina ta scena z filmu "Nic śmiesznego" jak ten reżyser dzwoni z budki telefonicznej w deszczu, a "jakieś wilki chcę się na niego rzucić"... Po krótkim rozeznaniu w terenie okazało się, że jednak ktoś tu mieszka.
Shit happens. Drugi raz w życiu zdarzyło mi się, że pomyliłem pociąg, ale na takiej stacji to jeszcze nie byłem. Zanim po mnie przyjechała rodzina to zdążyłem przejść te cztery kilosy w śnieżycy przez las, wymarznąć w kość wywiany przez wszystkie wiatry i dojść do centrum najbliższego miasta.
Morał z opowiadania? Ja mam kilka:
A) Od dziś będę zawsze trzymał butelkę rumu w domu - nigdy nie wiadomo, kiedy znów będę musiał się szybko ogrzać.
B) Ostatni raz czytam coś w pociągu.
C) Nie ruszam się z domu po chleb bez zestawu survival takiego jak na wyprawę w Himalaje...
- Przyjedziesz po mnie?
- Będę tam dopiero za godzinę.
I tutaj mi się przypomina ta scena z filmu "Nic śmiesznego" jak ten reżyser dzwoni z budki telefonicznej w deszczu, a "jakieś wilki chcę się na niego rzucić"... Po krótkim rozeznaniu w terenie okazało się, że jednak ktoś tu mieszka.
- W którą stronę do kościoła?
- Tutaj prosto do latarni, a potem cały czas ulicą prosto 4 km przez las.
Shit happens. Drugi raz w życiu zdarzyło mi się, że pomyliłem pociąg, ale na takiej stacji to jeszcze nie byłem. Zanim po mnie przyjechała rodzina to zdążyłem przejść te cztery kilosy w śnieżycy przez las, wymarznąć w kość wywiany przez wszystkie wiatry i dojść do centrum najbliższego miasta.
Morał z opowiadania? Ja mam kilka:
A) Od dziś będę zawsze trzymał butelkę rumu w domu - nigdy nie wiadomo, kiedy znów będę musiał się szybko ogrzać.
B) Ostatni raz czytam coś w pociągu.
C) Nie ruszam się z domu po chleb bez zestawu survival takiego jak na wyprawę w Himalaje...
1 komentarz:
(O)błędny rycerz
Prześlij komentarz