czwartek, października 05, 2006
Gaudeamus igitur
Wrzesień się skończył i rozpoczął październik. Studia się rozpoczeły. Stres, zabieganie i cała reszta uroków. W pierwszy dzień to była taka kolejka w czytelni jak za komuny po chleb. Ale najwięsza akcja miała dopiero nastąpić w poniedziałek po godz. 23:00 - telefon od Grzesia. Jak ja kocham takie rozmowy, które zaczynają się od tego durnowatego zdania "Co jutro robisz?"... Mam uprzedzenia co do rozmów zaczynających się tymi słowami i jak się okazało słuszne. No więc rozmowa wyglądała następująco:
- Co jutro robisz?
- Idę do kina.
Po czym przekonuje mnie, że na film nie warto iść, był z dziewczyną i nudny jest.
- Ale po co właściwie się pytałeś co jutro robię?
- Będziesz halabardzistą.
- Jak? O co chodzi? Czemu ja.
- Ubierz się uroczyście. Jutro na 16 masz być na placu Kopernika. Jest próba generalna.
Więc pomyślałem czemu nie jeszcze się nie bawiłem w takie coś, chociaż nieźle mnie w balona zrobił z tym ubiorem, bo jak się okazało i tak garniaka nie widać pod tą grubą togą... No więc byłem na próbie, po czym się dowiedziałem, że oprócz próby tego samego dnia jest msza na rozpoczęcie roku w kościele Wyższego Seminarium Duchownego i halabardziści oczywiście też są na niej. Spox. Pełen spontan jak na jeden dzień. Co w ogóle robi taki halabardzista? No cóż, jak idzie pochód na uroczystości inauguracyjnej to dwóch halabardzistów idzie na czele przed sztandarem uczelni i stuka halabardą w podłogę wybijając rytm "We Will Rock You" (stuk cisza cisza stuk cisza cisza...). No więc takim dziwnym trafem byłem na mszy sprawowanej przez biskupa, a nie będącą akurat bierzmowaniem. Nie żeby na zakończenie mszy szyk nam się pomieszał czy coś takiego. Nikt nie zauważył tego z wyjątkiem fotografów, kamerującego i wszystkich obecnych... Fajnie, że po tym wszystkim był bankiet na którym można było trochę odpocząć. Chyba się rzuciliśmy w oczy, bo jak załadowaliśmy sobie talerze pełne surówek i wszamaliśmy w kącie to przechodzący kleryk do nas takie hasło walnął: "Z wyglądu zdaje mi się, że państwo to studenci, ale zapewne się mylę i jednak pracownicy naukowi" :D Tego wieczoru prawie dostałem żylaków, ale przynajmniej nie byłem głodny.
Jak się okazało na samej inauguracji miało być o wiele ciekawiej. Siedziałem sobie dokładnie 1,5 m od Prof Miodka. Aż mnie czasem kusiło poprawić mu pelerynę jak mu czasem wiatr ją zawiał. Miodek z racji, że niedawno dostał tytuł doctora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego wygłosił referat inauguracyjny. Muszę przyznać, że te mowy inauguracyjne zawsze miło się słucha. Najlepsze było zdanie prof. Miodka: "... i dlatego przewidywalność językowa nie jest do końca określona. O!! Jaki tam fajny kot chodzi po dachu." No rzeczywiście fajny był ten kot, taki we wszystkie możliwe kolory, aż połowa słuchaczy się obróciła by spojrzeć na kota. ]:D Tak dla zobrazowania na zdjęciu na mównicy gdzie teraz stoi rektor był Miodek, a na horyzoncie po dachu śmigał kot. Tez lewy halabardzista to ja.Ogólnie wartość merytoryczna całej inauguracji mi się podobała, chociaż pogoda niezbyt dopisała. Rano padało, a podczas uroczystości tak mnie przewiało, że po wszystkim drżałem z zimna. Muszę powiedzieć, że naprawdę szybko się rozgrzałem po tych 2,5 h stania/siedzenia na inauguracji. A wszystko dzięki bankietowi, który odbył się po uroczystości, a na który zostaliśmy zaproszeni. Nie muszę chyba wspominać, że na takich bankietach są darmowe trunki. A jako studenci chemii weszliśmy jako jedni z pierwszych, ulokowaliśmy się w strategicznym miejscu i wyszliśmy jako ostatni w naprawde dobrych nastrojach. Muszę zacząć chodzić więcej razy na takie uroczystości ]:) Już się cieszyłem na wieczorny "Kurier Opolski", ale niestety ten program telewizyjny coraz częściej mnie zawodzi. Rozumiem, że nie jestem fotogeniczny, ale czemu nie pokazali całej masy innych ciekawych ujęć z inauguracji np. mowców ? A było ich trochę tego popołudnia...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz