środa, lutego 07, 2007

Desperate Guy

Po domu rozległo się "Tara, rara rara ra, rara ra, rara ra". Najpierw cicho, a potem coraz głośniej, aż do niemożliwego do wytrzymania. Nie cierpię dni, które zaczynają się od tego, że ktoś mnie budzi dzwoniąc do mnie. Mniej więcej (chyba raczej mniej) rozmowa wyglądała tak: - Tak... słucham - pierwsze słowa tego ranka. - bla bla bla windows bla bla bla problem bla bla bla. Bla bla bla. Bla bla bla (rozpędził się chłopak z opisem). Bla bla bla. Czy mogę usunąć te pliki? Krytyczne pytanie. W tym momencie powinienem się zastanowić. Solidnie zastanowić. Ale w końcu dzwonił do mnie o 11 po południu jak ja jeszcze sobie śpię, więc... - Taa, możesz. Nie ma problemu. *** Ciepło. Mmm... Miękki puch. Mmmm... Subtelny, ale wyczuwalny zapach lawendy. Mmmm... W tym wszystkim brakowało tylko, by mi się przyśniła Angelina Jolie, ale przecież nie można mieć w życiu wszystkiego. Nagle coś mnie wyrwało z tego stanu błogości. Najpierw poczułem swędzenie stopy, a później kłucie. Jakby mnie jakieś kruki dziabały. A Jeszcze wczoraj sobie czytałem wiersz o kruku. Otwarłem oczy - "Kubuś! No nie..." - moja papuga spokojnie sobie siedzi na pierzynie i dziobie mnie w stopę. Nice ];) Czemu moje dni nie zaczynają się np. od słów: "Witaj kochanie", "Dzień dobry", czy też niewerbalnego "Jak miło, że wstałeś" wyrażone uśmiechem ? Ach tak, racja nie mam dziewczyny. Reality hurts. Anyway. To chyba jakiś omen, że złe dni się zaczynają się w ten sposób... Złapałem pociąg, a w drodze już się przygotowałem mentalnie na nieuniknione - piosenka "Desperate guys" zespołu "The Faint", a konkretnie ten wers:
I crossed my fingers, but I didn’t beg
Przeczucie? Intuicja? Nie - po prostu naturalna kolej rzeczy. Nie myliłem się. Sesja dla mnie nadal trwa :(

Brak komentarzy: