sobota, sierpnia 09, 2008

Somewhere beyond the sea

Dlaczego tak ciężko przychodzi nam postrzeganie siebie przez pryzmat codziennych dokonań? Sam nie wiem. Dwa dni temu spojrzałem na siebie z innej strony i to co zobaczyłem naprawdę mnie przygnębiło. Nigdy nie sądziłem, że mam problem z jakimś nałogiem, a tu proszę - odkąd powiedziałem sobie "Nie!" mam klasyczne psychologiczne objawy "głodu". Nie będę się nad tym rozpisywał, ale od tej chwili spędzam sporo czasu na jeździe na rowerze, szkicowaniu i gimpowaniu. Sztuka zawsze pomagała mi w jakiś sposób przetwarzać emocje. Niezależnie od tego czy miała ona charakter twórczy, czy był to tylko jej bierny odbiór - zawsze zaprzęgała wierzchowce rydwanu fantazji mego umysłu i wysyłała go w daleki wojaż. Przez ten czas ciągle powracają w mojej głowie wizje jakiś odludnych miejsc pełnych skał w których w zasadzie nie ma życia. Czasem jest to preria, a w niej samotny jeździec stojący na skalnym uskoku, albo galopujący w tumanach pyłu za ogromnym latającym pośród chmur smokiem/wężem (Quetzalcoatl?). Innym razem są to podwodne skały porozrzucane gdzieś pośród piaszczystego dna po których przechadzają się prążki promieni słonecznych. Jest tam mało ryb, parę wodorostów, a mimo tej otaczającej pustki odczuwa się taki spokój, że ma się ochotę zasnąć na jednym z podwodnych kamieni. Czyżby moja podświadomość chciała mi coś powiedzieć? Co takiego? W każdym razie bardzo się zdziwiłem, gdy dziś znalazłem miejsce bardzo podobne do tego z mojej wizji, a wygląda ono tak:

Brak komentarzy: