sobota, stycznia 31, 2009

Hatless

Wspominałem już, że nie znoszę "redhatów"? Mam takie powiedzenie: Red Haty - czerwone szmaty. Zostało mi to chyba po moim pierwszym Linuksie - Red Hat 6.1. W zasadzie to każda dystrybucja bazująca na rpmach zyskała u mnie negatywną opinię (no może za wyjątkiem FC2, ale to było dawno, dawno temu), a miałem ich trochę - RH 6.1, RH 7.0, FC 3, FC4, Aurox 9-10. Z chwilą kiedy trzeba coś upgrade'ować, mając wgrane niestandardowe paczki zawsze zaczynały się schody. Zawsze. Na chochliku (tak nazwałem laptop na którym chwilowo pracuję) początkowo miałem postawioną Fedorę 8. Upgradowałem ją z każdym wyjściem nowszej wersji i za każdym razem kłopotów było więcej. Ostatni upgrade do wersji 10 skończył się tym, że instalowałem pakiety w sesji awaryjnej (por. fot.) po tym jak musiałem wywalić większość, jak nie wszystkie programy jakie instalowałem w wersji FC9. Dodam, że cały proces doprowadzania systemu do stanu użytkowania zajął mi 2 dni. Myślałem, że się będzie opłacało. Myliłem się. Same bootowanie zajmowało dobre 5-10 minut. Gnome mulił jeszcze bardziej niż zwykle, a dźwięk odtwarzany przez PulseAudio "szarpał" do tego stopnia, że odechciewa się słuchać muzyki. O czymś bardziej zaawansowanym takim jak chociażby tworzenie grafiki wektorowej nie wspomnę. Wtedy przemówił przeze mnie głos rozsądku. Fuck it! Instaluję Archa. Słowo się rzekło, gorzej z czynem. Przyznam się, że trochę się bałem tej instalacji, po tym jak parę dni wcześniej poległem sromotnie przy instalacji Archlinuxa na Toshibie Satellite jednej z doktorantek w ZMM (konkretnie to xorg nie chciał wstać). Po zrobieniu stosownych backupów przystąpiłem do pracy. Sam proces instalacji i aktualizacji nie był problemem. Zajęło mi to w sumie 1h - vive la światłowody TASKu. Problemy pojawiły się po zaktualizowaniu kernela i ponownym uruchomieniu maszyny. System mulił podobnie jak na fedorze (może niepotrzebnie tak po niej pojechałem). Pomyślałem, że może to przez nowy kernel. Na szczęście downgrade w Archlinuksie jest naprawdę prosty. Wyszperałem paczkę z cache'a i zrobiłem co trzeba pacmanem: # cd /var/cache/pacman/pkg/ # pacman -U kernel26-2.6.25.6-1-i686.pkg.tar.gz Po restarcie system wrócił do ponad-świetlnej prędkości pracy(czyt. normalnej). Zrobiłem, więc stosowny wpis w pacman.conf by mi już nie aktualizował kernela. Tyle jeśli chodzi o problem pierwszy. Problem drugi to raczej linuksowa klasyka tylko w nieco nowszym, jak dla mnie wydaniu - dźwięku brak. Używam zewnętrznej karty dźwiękowej pod usb, bo chipset zintegrowanej jest uszkodzony. System wykrywał obie karty i ładował stosowne sterowniki, ale alsa używała domyślnie tej zintegrowanej. W końcu wygooglowałem, że wystarczą odpowiednie wpisy w modprobe.conf by przydzielić kolejność używania kilku kart dźwiękowych: #/etc/modprobe.conf (for v2.6 kernels)
#
options snd_usb_audio index=0
options snd_intel8x0m index=1
Voilà! Praca na pingwinie znów jest przyjemnością.